Fantazjowanie wspomagane, czyli wrażenia z wystawy „Modna i już! Moda PRL”
17 grudnia, piątek.
Dzień przed otwarciem wystawy i kilka godzin przed wernisażem.
Kraków wita jesienną, jak na grudzień, pogodą, a przede wszystkim
słońcem. Na Dworcu Głównym wsiadam w tramwaj. Mam mało czasu,
więc chłonę każdy centymetr miasta zza okna. Mijam gmach główny
Poczty Polskiej, Plac Wszystkich Świętych, krakowską Filharmonię
i najstarszego polskiego uniwersytetu. Jestem tak przejęta tym
chłonięciem, że mijam przystanek, na którym miałam wysiąść i
dopiero po sygnale zamknięcia drzwi zauważam potężny budynek
krakowskiego Muzeum Narodowego. Wysiadam na Oleandry i wracam już
piechotą, zauważając już nie tylko budowlę, ale i ogromny baner
informujący o wystawie, z powodu której tutaj przyjechałam. „Modna
i już! Moda PRL” to jedyna taka wystawa o polskiej modzie czasów
komunistycznych.
Konferencja prasowa.
Siadam w bezpiecznym trzecim rzędzie. Tak żeby wszystko widzieć,
wszystko słyszeć. Dostaję pakiet, w który zaczytuję się jeszcze
przed rozpoczęciem. Czytam o tym, że w przestrzeni MNK zamknięto
blisko 400 obiektów i akcesoriów mody. Dalej o tym, jakie
wydarzenia będą towarzyszyć wystawie. I tutaj oczy otwierają się
szerzej niż zwykle. W styczniu Aleksandra Boćkowska i dr Małgorzata
Możdżyńska-Nawotka, w lutym dr Barbara Klich-Kluczewska, w marcu
Grażyna Hase, w kwietniu – Barbara Hoff i Tomasz Rolke. A poza tym
spotkania dla seniorów, warsztaty dla dorosłych, dzieci i rodzin,
oprowadzania niedzielne i tematyczne. Dobrze, że siedzę w wygodnym
fotelu, w innym przypadku mogłabym ...spaść z krzesła. Za mną
panie Kalina Paroll – specjalistka m.in. folku w Modzie Polskiej i
Grażyna Hase – modelka, ale przede wszystkim projektantka, która
ubierała polską ulicę. Przede mną pani Barbara Hoff, która
zachodnie trendy przerabiała na polką modłę i komunikowała w
felietonach „Przekroju”, a następnie projektowała rzeczy z
metką Hoffland. Na konferencji pada wiele słów podziękowania,
uznania, nadziei. Dyrektor MNK „żegna się” ze swoim
stanowiskiem i jest dumna, ze „Modna i już...” to jej ostatnia
wystawa. Zapowiada, że na wernisaż przyjdzie w projekcie Magdy
Ignar, właśnie z czasów PRLu. „Te ubrania się nie starzeją”.
Dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, które współorganizowało
wystawę, szczerze dziękuje i wspomina „krótki acz intensywny”
czas ostatniego etapu przygotowań. Kuratorka Joanna Kowalska zaczyna
uchylać rąbka tajemnicy, snuje opowieść o tym co znajdziemy za
drewnianymi drzwiami. Kuratorka z ramienia MNWr zwraca uwagę na trzy
aspekty, które, w jej mniemaniu, trzymają wystawę w ryzach i
warunkują jej obecność: kapitał kulturowy, który był ważniejszy
niż ekonomiczny, muzealniczy obowiązek, by zająć się tematem
mody tamtych czasów i złożoność wytworów, z którymi przyjdzie
nam obcować. Tymczasem skończyła się przystawka, w postaci
mówienia czas na danie główne, czyli oglądanie.
Wystawa wita pokazem mody
ślubnej z różnych okresów mody PRL. Możemy w tych projektach,
jak w zwierciadle, przejrzeć trendy i tendencje kolejnych dekad.
Następnie kluczymy i trafiamy na kolejne, tematycznie wyodrębnione
strefy i zakamarki, w których przyglądamy się „przyjemnościom
<<małej stabilizacji>>”, „Modzie Polskiej”,
„dobrobytowi na kredyt”, „modzie przeciwko rzeczywistości”,
„ikonie stylu – Maryli Rodowicz” i in. Czas płynie jakoś
inaczej. Każdy projekt ma swoją duszę, z każdym wiąże się
jakaś historia, każdy, chciałby zająć nam chwilę albo dwie. Ta
wystawa ma jedną, niesamowitą cechę – pozwala przenieść się w
czasie i fantazjować o życiu w komunistycznej Polsce. Ta cecha
objawia się nawet tym, którzy urodzili się po obaleniu
poprzedniego systemu. Mnie, dodatkowo, fantazjowanie ułatwiły
rozmowy z wielkimi tamtych czasów.
fot. własność prywatna
Grażynę Hase spotkałam,
a jakże, przy jej projektach. Kręciła się niespokojnie, żywo
komentowała. „To nie tak, to inaczej”. „Te manekiny są za
duże”. „Pufki na manekinie trzeba wypchać watą, przecież to
nie żywa modelka”. Nagle wzięła się za poprawianie. Stałam
osłupiała, ale kiedy zobaczyłam jak manekin z zupełnie nudną
stylizacją, zmienia się po trzech jej ruchach, zrozumiałam o co
chodzi. Projektantka obróciła kapelusz, postawiła kołnierzyk
koszuli i włożyła ją do zielonych dzwonów. Transformacja.
Sylwetka zupełnie zmieniła proporcje, a na strój patrzyło się inaczej.
fot. własność prywatna
Kalinę Paroll, co też
pewnie zaskakujące, spotkałam przy przestrzeni dedykowanej historii
Mody Polskiej. Stała sztywno i uśmiechała się do kolejnych
obiektywów. Błyskały flesze, a ona posłusznie pozowała, choć
nie jest to jej ulubione zajęcie. Czuła, że okoliczność jest
wyjątkowa. Specjalnie na to wydarzenie wycięła ze starego zdjęcia
napis i logo Mody Polskiej, żeby nikt nie miał wątpliwości kogo
reprezentuje. Nagle zaczęła żywo gestykulować, weszła w inną
rolę. „Chodźcie, coś Wam opowiem”. Okazało się, że
sukienka, przy której stoimy inspirowana była ...witrażami jednej
z krakowskich świątyni. Paroll nie czekała cierpliwie aż
przyjdzie do niej inspiracja. Jeździła, chodziła i szukała jej
wszędzie. Tą, znalazła akurat w kolorowym witrażu. Namalowała
wzór i zawiozła do Milanówka. Z otrzymanej tkaniny zaprojektowała
długą, zwiewną suknię, z żółtym przodem i jedwabnym,
pelerynowym tyłem. Całkiem sprawnie od zwiewnej sukni przeszła do
opowieści o patchworkowym, jeansowym, ciężkim płaszczu z
frędzlami, z którym w Jugosławii zgarnęła najwyższą nagrodę w
konkursie projektantów. Do Polski wróciła jak na skrzydłach, a
kiedy poszła do Dyrektora zapytać czy w gablocie na korytarzu I
piętra może powiesić dowody jej sukcesu (przywiozła cały kufer
publikacji) otrzymała ...odmowę, podobno nikt by się tym nie
zainteresował. To był kubeł zimnej wody wylany na jej głowę.
Takich kubłów było zdecydowanie więcej, a jednak i Paroll i inni
projektanci tamtego okresu mieli siłę by walczyć, motywację by
projektować i zapewne marzenie by być zapamiętanym.
Miałam w trakcie tego
fantazjowania jeszcze jedno, ważne dla mnie, spotkanie. Oglądałam
akurat „awanturę o New Look” i długo stałam przy kolejnych
sukienkach z gorsetową górą i rozkloszowanym dołem. Nagle zdałam
sobie sprawę z tego, że tak samo długo przygląda się tym
projektom nieznajoma Pani w sile wieku. Obok prezentowane były
projekty kolejnych dekad mody PRL. Zapytałam czy którekolwiek z
nich reprezentują jej młodość. Szczerze mówiąc nie byłam
pewna, po której stronie stoi, czy była twórcą, czy odbiorcą.
Wiedziałam jedno, że jestem ciekawa jej zdania. Zapytałam, a ona,
choć stałyśmy w miejscu dość długo, raz jeszcze rozejrzała się
po sali i odpowiedziała, że owszem czasy prlowskie to jej młodość
i dorosłość, ale żadne z tych rzeczy nie były w jej zasięgu.
Długo opowiadała o kombinatorstwie, ubraniach z ciuchów,
spódnicach z koca (kiedy to jeden koc kupowało się razem z
koleżanką). Kiedy wspominała o kolejnych zrealizowanych ubraniach,
znowu stałyśmy przy „awanturze o New Look”. W tamtych czasach
to określenie w ogóle nie funkcjonowało. Dużą część „Modnej
i już...” zwiedziłam z nieznajomą Panią, której opowieści
pochłaniały bez reszty.
fot. własność prywatna
W pewnym momencie, przy
projektach Barbary Hoff i boksach wypełnionych stronami kolejnych
felietonów w „Przekroju”, spotkałam projektantkę w
towarzystwie kuratorki z ramienia MNK. Panie wymieniały się
kolejnymi komentarzami, obie były bohaterkami tamtych czasów –
Hoff jako projektantka i felietonistka, Kowalska jako ciekawe świata
dziecko. I kiedy swoją powinność wykonywali fotoreporterzy,
kierując obiektywy w stronę projektantki, ja zamieniłam słów
kilka z kuratorką. Zapytałam m.in. o to do kogo wystawa jest
kierowana. Pytanie banalne, ale ja szukałam odpowiedzi u źródła,
w dodatku nie chodziło mi o banał typu „wystawa jest dla
wszystkich, każdy znajdzie tutaj coś dla siebie” (choć tak
naprawdę ta odpowiedź jest w tym przypadku najwłaściwsza),
chodziło mi o zamierzenie kuratora, o to komu chciał wystawę
dedykować. Kuratorka zdradziła, że gdyby to ona mogła decydować,
chciałaby, żeby wystawa trafiła do jak największej liczby ludzi
młodych. Żeby mogła pokazać kawałek tamtych czasów, żeby
przybliżyła filozofię myślenia, a tym samym ubierania. Żeby
zainspirowała i dała do myślenia. Podziękowałam za to, że mogę
obserwować efekty ostatnich 4-5 lat jej starań i działań
związanych z organizacją. W tym czasie Barbara Hoff przypomniała
sobie kolejną historię i porwała w dyskusję kuratorkę, a ja
powędrowałam dalej, przecierając kolejne szlaki.
I kiedy zbliżałam się
już do szatni, wymieniając ostatnie komentarze odnośnie wystawy,
znowu spotkałam nieznajomą Panią. „Znalazłam jeszcze sukienkę,
którą miałam na balu studniówkowym. Jeśli ma Pani czas mogę
pokazać. To tutaj, niedaleko”. Poszłam. Sukienka była
sfotografowana w „Przekroju”. Kadr amerykański, więc nie była
widoczna w całości. „O taka. Wszystkie takie miałyśmy”.
Przyglądam się i komentuję „O proszę, New Look”. Uśmiechamy
się porozumiewawczo.
Wystawa „Modna i już!
Moda PRL” jest pełna niezwykłych historii. Warto dać się im
porwać. Potrzeba na to czasu, ale kto powiedział, że wystawę
można odwiedzić tylko raz? Ja już planuję powrót. Może spotkam
nieznajomą Panią, w końcu zapytam ją o imię a ona podzieli się
ze mną dalszymi wspomnieniami?
Do kiedy trwa wystawa?
OdpowiedzUsuńWystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie dostępna jest do 17. kwietnia 2016 roku. Później będzie można ją oglądać w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. :)
Usuń