Marcin Różyc, "Nowa moda polska"
Odkąd wyjęłam książkę ze skrzynki
miałam mieszane uczucia. Niektórzy rozczulają się nad
minimalistyczną okładką, ja osobiście kupuję ją w 100%. Mały format książki też upodobałam, idealnie nadaje
się do damskich torebek. A co do zawartości, strasznie ironizując
mówiłam sama do siebie: „nowa moda polska, phi, a jaka niby była
stara?”. Z przymrużeniem oka, a nawet dwóch, bo moda polska
zawsze „jakaś” była. Pamiętam czasy Hofflandu i propozycje
polskiej Biby dla londyńskiej społeczności. Pamiętam
uniformizację zakładową, która tylko w teorii ograniczała modę.
Tak więc mieszane uczucia? TAK, na początku.
Odkąd wyjęłam książkę ze skrzynki
tak się złożyło, że nie rozstawałam się z nią na krok. Nie
powiem jeszcze co takiego ma w sobie Marcin Różyc – autor
książki, ale na pewno coś co przyciąga, wciąga i nie puszcza.
Książka towarzyszyła mi przy porannej kawie, 40minutowej podróży
busem do i z pracy, do i z zajęć na uczelni. Niekiedy przewieziona,
niezauważona. Podróżowała 3 dni trasą Żory – Cieszyn –
Żory, aż w końcu została odłożona. Odłożona = przeczytana,
inaczej nie oddałabym jej nikomu, choć wśród znajomych, chętnych
jej przeczytania, ustawiłam już kolejkę.