Aryton ma na imię Patrycja, czyli rebranding w polskim wydaniu
Rebranding to ostatnio
nie tylko modne słowo, ale także postępujące zjawisko. Na
zachodzie przeszły go topowe marki takie jak Yves Saint Laurent →
Saint Laurent Paris, Burberrys → Burberry, Fendi i Diane von
Furstenberg. Ze względu na to, że uwielbiamy wszystko co zachodnie
i bierzemy ten kierunek za wzór, nie trzeba było długo czekać na
rebranding w polskim wydaniu.
Zaczęło się od zmiany
nazwy. Na początku niezrozumiały krok, okazał się częścią
spójnego planu rebrandingu marki Aryton, która w swojej historii ma
już za sobą kilka takich zagrań. Tak więc, od teraz Aryton ma na
imię Patrycja, zupełnie jak jego projektantka – Patrycja
Cierocka-Szumichora, a dokładnie Patrizia, Patrizia Aryton.
Polska marka postanowiła
jednak zrobić rebranding totalny. Zaczęła od nazwy, tuż za tym poszła
zmiana logo, następnie zmiana wystroju butików. Dla pokazania
efektów tych działań zorganizowała „spotkanie z
gwiazdami”, na którym zaprezentowała nową linię Red Carpet i
...własny magazyn, którego redaktorem naczelnym został Michał
Zaczyński. To dość niespotykane działanie na polskim rynku, choć
patrząc nieco szerzej, aktualnie chyba każde centrum handlowe
posiada własny tytuł.
Lubię magazyny i
przeklinam swoje umiłowanie z każdą kolejną przeprowadzką. To
jednak silniejsze ode mnie. Tym bardziej nikogo nie powinno dziwić,
że pojechałam po własny egzemplarz nowego tworu, dzień po jego
oficjalnej premierze. Nie ukrywam, że nazwisko redaktora
Zaczyńskiego również było dla mnie magnesem.
Magazyn Patrizia Aryton
jest produkcją komercyjną, ale zespół, który go stworzył,
zrobił wszystko, by na taką nie wyglądał. Oceniam książki po
okładce, a filmy po tytule. Zastosowałam tę zasadę również w
tym przypadku. Pierwszym komentarzem, jakim podzieliłam się ze
znajomymi była jakość papieru. Jak się później okazało nie tylko
okładka, ale i środkowe wkładki, drukowane były na papierze
wysokiej jakości. Magazyn nie pachnie, co trochę smuci, ale nie
każdy lubi zapach tuszu na papierze. Zdjęcie kampanijne, które
zostało wybrane na okładkę jest skadrowane w plan amerykański,
modelka prezentuje stylizację od wysokości kolan. Jest to idealny
plan sesji modowych, ponieważ pokazuje większą część sylwetki,
a co za tym idzie większą część stylizacji. Jeszcze nie wiadomo
co jaki czas wydawany będzie magazyn, ale jeden z napisów na
okładce „jesień-zima 2015/16” wskazywać może na sezonowe
zmiany. Oszczędna w treści okładka przyciąga wzrok do zdjęcia,
które jest zapowiedzią jednej z sesji.
Partizia Aryton jak na
przykładny magazyn przystało ma spis treści, wstępniaka
naczelnego, a także stopkę redakcyjną. Ja chcę się jednak skupić
na samym „mięsie”, czyli środku. Znajdziemy tam m.in. dwie
sesje zdjęciowe. Obie stylizowała Marta Kalinowska. Pierwsza
zawiera podstawową kolekcję marki na sezon jesień-zima 2015/16.
Wełniane płaszcze, swetry, poliestrowe i wiskozowe spodnie i
bawełniane bluzki sfotografowała Barbara Czartoryska na ...Majorce.
Nie jest to oczywista lokalizacja sesji, która pokazywać ma
jesienno-zimowe trendy. Druga, autorstwa Marcina Biedronia (A21
TEAM) to prezentacja nowej linii marki. Nazwa „red carpet” z
pewnością lepiej się „klika” i bardziej zapada w pamięć niż
jej polski odpowiednik – „czerwony dywan”. Projekty w tej
kolekcji nie zaliczają się do klasyki. Widać eksperymenty
projektantki, na przykład w kwestii wykorzystanych materiałów tj.
drukowana bawełna, tłoczona, gofrowana, dwustronna pianka, tłoczona
satyna, perforowany zamsz itd. To, wbrew pozorom, propozycje nie
tylko na czerwony dywan. Wyniki dwóch sesji zdjęciowych zajmują
prawie 50% objętości magazynu. To dobre rozwiązanie, ponieważ
projekty mogą bronić się same.
Oprócz zdjęć w
magazynie znajduje się wywiad z projektantką marki, która o
powiada o tym jakie wymagania mają klientki marki, jakie zmiany w
Patrizia Aryton zachodzą właśnie na naszych oczach, jakie kolory
wydobywają piękno wełny. Wspomina, że od roku spędza
przynajmniej jeden dzień w którymś z salonów firmowych, po to,
aby mieć bezpośredni kontakt z klientkami marki. Brawo, pani
Patrycjo, to się ceni!
Magazyn wiele razy umożliwia nam zajrzenie
za kulisy. Możemy zobaczyć nie tylko backstage sesji zdjęciowej,
ale także poznać „tajemnice firmowe”, czyli triki, które marka
wykonuje aby utrzymać wysoką jakość projektów.
Michał Zaczyński wraz z
redakcją magazynu zadbał o to, by nie była to laurka na cześć
marki lub gazeta „na raz”. W środku znajdziemy również
„Alternatywny słownik tkanin”, czyli część, dla której warto
zostawić magazyn na półce. W swój lekki i przyjemny sposób
Zaczyński przedstawia wszystkie tkaniny, z których marka Partizia
Aryton korzysta w swoich kolekcjach. Nie obeszło się bez zabawnych
wstawek, ciekawostek i złotych myśli. Ze względu na postępujący
proces rebrandingu w magazynie jeden z artykułów traktuje również
o nim, na przykładzie marek zagranicznych, oczywiście zachodnich.
Dalej, 26 lat marki redakcja przedstawiła na osi czasu, podsumowując
to jako „niezła historia”. Przyznaję, niezła, warta
zapamiętania i powtarzania. W kolejnym tekście wypunktowano
wszystkie plusy lokalnej produkcji.
Mięso, lub jak kto woli
„środek” już prawie za nami, więc pora na deser, najlepszą
część lunchu. W menu tiramisu. Przyjęło się, że jedząc to
ciasto musimy widelczykiem/łyżeczką zebrać wszystkie jego
warstwy, a zazwyczaj to co najlepsze i tak jest na samym końcu. I
tak jak w przypadku tiramisu jest to biszkopt nasączony mocnym
espresso i likierem Amaretto, tak w przypadku magazynu Patrizia
Aryton jest to 5 stron, na których widzimy krok po kroku drogę jaką
przebywa płaszcz od projektu do efektu. Drogę, która w
rzeczywistości zajmuje 275 dni, zaczyna się od rysunku, poprzez
jego transformację, dopasowanie elementów, komputerowe ich
rozłożenie, papierowy wydruk, przygotowanie prototypu z surówki,
zszywanie płaszcza we wzorcowni, kolejne etapy przedprodukcji, aż
po charakterystyczne dla marki przewracanie płaszcza przez
dziesięciocentymetrowy otwór pod pachą, prasowanie żelazkiem
parowym na manekinie, doszywanie etykiety z nazwą oraz ostateczną
podróż do magazynu, z którego płaszcz trafia do wybranych
salonów. To, moim zdaniem, najlepsze kulisy, jakie pokazała nam
marka w pierwszym numerze magazynu.
W tym numerze znajdziemy
jeszcze 3 propozycje stylizacji, płaszcze „wielkich tego świata”,
z których uczynili oni swoje znaki firmowe i kolejne kulisy, czyli
zaproszenie do firmowego konta na Instagramie.
Ten magazyn mógł być
gazetką „na raz”, na chwilę, do oglądania (w połowie jest
hołdem dla wzrokowców). Mógł, ale dzięki ekipie redakcyjnej stał
się też składnica wiedzy o marce i wiedzy jako takiej, ciekawą
pozycją do pociągu i przyjemnie prezentującym się magazynem na
półkę. Wspominałam już, że oceniam książki po okładce a
filmy po tytule. Nigdy jednak nie oceniam magazynu po pierwszym
numerze. Czekam więc na kolejny i kolejny i kolejny. Wtedy dopiero
będę wiedziała co z tego wyszło. Jak na razie mogę powiedzieć, że są to dobre nowego początki.
Magazyn znajdziecie w
salonach marki Patrizia Aryton. Adresy salonów znajdziecie TUTAJ.
dziękuję, bardzo mi miło :-)
OdpowiedzUsuń